Aby dojechać do pracy w szkole w Będzinie wstaje codziennie o 3.45 rano. Zanim został nauczycielem pracował m.in. na trzy zmiany w fabryce zmywarek, w magazynie sieci sklepów z zabawkami i… w warsztacie kopyt szewskich. Ale to historia była zawsze jego największą pasją. Poznajcie dr Dariusza Majchrzaka, jedynego uczestnika (na ponad 40 uczestniczek!) naszego kursu herstorycznego „Co wy o nich wiecie?”. Rozmawia Paulina Kirschke
Mam wyrzuty sumienia, że zajmuje ci czas. Tego wolnego masz bardzo niewiele, a jeszcze nasz kurs wymagał obecności na zajęciach w weekendy!
No rzeczywiście, łatwo nie jest. Wstaję o 3.45. O 4.20 mam busik ze wsi, gdzie mieszkam do Częstochowy. Tam, po 5 mam pociąg do Będzina. Z powrotem w domu jestem po 17.00 lub 18.00. Ale wszystkie wcześniejsze zawodowe wyzwania bardzo mnie zahartowały i nauczyły dyscypliny.
Ale teraz to całe poświęcenie po to, by uczyć w liceum historii, WOS-u oraz Historii i teraźniejszości! Naprawdę musisz to lubić. Porozmawiajmy więc na początku o tym, czego według ciebie najbardziej brakuje w polskiej szkole, jeśli chodzi o edukację historyczną. Realizujesz bardzo dużo własnych projektów. Czy uważasz, że nauczyciele i nauczycielki powinni mieć więcej wolności w doborze tematów i materiałów, jakie omawiają na swoich lekcjach?
Wolność i niezależność w nauce są bardzo istotne. Równie istotne co jakość edukacji i pomysł na nią. Tutaj tak naprawdę wiele zależy od gruntownej, podkreślam gruntownej, a nie kosmetycznej reformy podstawy programowej.
to nie politycy, ani kolejni ministrowie od edukacji i nauki zmienią polski system edukacji. Do jego zawalenia się doprowadzi kiedyś sama młodzież, która widzi jego archaiczność, coraz bardziej bijące w oczy mankamenty i coraz częściej w polskich szkołach uczennice i uczniowie zadają sobie pytanie: na co mi ten przedmiot?
Jesteśmy przyzwyczajeni to pewnego modelu kształcenia. Staliśmy się jego zakładnikami. Ów model dla wielu jest fundamentem, którego nie wolno ruszać. Można co najwyżej coś na nim nowego zbudować, przebudować. A to de facto niczego nie zmienia. To konserwuje wegetację systemu. Coraz częściej powtarzam, że to nie politycy, ani kolejni ministrowie od edukacji i nauki zmienią polski system edukacji. Do jego zawalenia się doprowadzi kiedyś sama młodzież, która widzi jego archaiczność, coraz bardziej bijące w oczy mankamenty i coraz częściej w polskich szkołach uczennice i uczniowie zadają sobie pytanie: na co mi ten przedmiot? I to w sytuacji kiedy nauczycielka/nauczyciel ma naprawdę dużo narzędzi do jego nauki, np. cyfrowe i dotykowe tablice multimedialne, cyfrowe podręczniki, filmy, archiwalne zdjęcia (np. zbiory Narodowego Archiwum Cyfrowego), cyfrowe mapy, internetowe biblioteki (np. Polona.pl), kanały historyczne, gdzie mamy fajnie i merytorycznie zrobione filmy i podcasty (np. kanał Muzeum Historii Polski na portalu YouTube) itd.
Jednym z pomysłów, który chodzi mi po głowie w tej kwestii jest taki aby z nauki historii w szkole średniej (w takiej uczę, więc w kwestii podstawówek się nie wypowiadam) wyrzucić historię powszechną, prócz elementów powiązanych z dziejami naszego państwa. Wiem, wydaje się to radykalne, a może i irracjonalne, ale to pierwszy, ważny krok do zmiany fundamentów podstawy programowej z omawianego tu przedmiotu. Odważmy się. To nie samobójstwo. To zmiana. Na lepsze. Każdy dział historii Polski należy podzielić na bloki tematyczne. Przykładowo można to podzielić na: życie codzienne, polityka, sacrum, architektura i sztuka, wojskowość i herstoria. Z uwzględnieniem wątków edukacji regionalnej. A po jaką cholerę wyrzucać historię powszechną? Jestem zagorzałym fanem zdrowego rozsądku. No i może jeszcze Rakowa Częstochowa.
Chcę aby moje lekcje uczyły młodych ludzi samodzielności i wiary w siebie.
Chodzi mi o to, że młodzież w liceum, na podstawie, nie potrzebuje wojny trzydziestoletniej, Lutra, Kalwina, całego zastępu papieży i antypapieży, krucjat, absolutyzmu, i tak dalej, i tak dalej.
Ja wiem, że to może bardzo zaboleć, ale prawda jest taka, że dla wielu dzieciaków w tym kraju zdobycie Jerozolimy w 1099 roku czy traktat pokojowy w Tylży z 1807 r., są mniej ważne niż kolejny sezon ich ulubionego serialu na Netflixie czy innym portalu streamingowym. Jasne, jest grupa uczennic i uczniów, których to pasjonuje i należy ich wspierać z całych sił, ale to niewielka grupa. Historię powszechną zostawmy na rozszerzenie i studia. Skupmy się na historii Polski, Polek i Polaków. Dzięki temu młody człowiek na podstawie lepiej pozna dzieje własnego państwa, jego obywatelek oraz obywateli, a także lepiej zrozumie wiele ważnych procesów, które miały miejsce nad Wisłą na przestrzeni wieków. I to bez wciskania butem dodatkowego przedmiotu. Wtedy, choć nie od razu, historia jako przedmiot odzyska swoją pozycję. Odważmy się wykopać ten fundament i zbudować razem nowy. A stary z szacunkiem dać do muzealnej gabloty.
Na moich lekcjach zależy mi przede wszystkim na dwóch kwestiach. Są one dla mnie super ważne. Po pierwsze, dobry klimat na zajęciach. Uczennice i uczniowie powinni czuć, że te 45 minut to będzie coś pozytywnego dla nich. Zarówno pod kątem zdobytej wiedzy jak i procesu socjalizacji. Po drugie, na moich lekcjach z nikogo nie zamierzam na siłę robić historyka. Staram się zarazić pasją do tego przedmiotu. Stworzyć pole do dyskusji, refleksji, dać poczucie, że historia to niezwykła podróż w przeszłość, która daje szansę na zrozumienie teraźniejszości i znalezienie własnej drogi w ciągle zmieniającym się świecie. Chcę aby moje lekcje uczyły młodych ludzi samodzielności i wiary w siebie.
Kiedyś bym uznała, że to szalony pomysł, ale teraz sama już nie wiem. Odkąd prowadząc warsztaty z grą „Dziewczyny rządzą” muszę na początku tłumaczyć nastolatkom, czym zajmują się politycy
i polityczki, co robi radna a co burmistrz i czym różni się minister od posłanki, to sama widzę, że polska szkoła stała się kompletnie niewydolna. Ty sobie jednak radzisz i starasz się przemycać, a w zasadzie całkiem jawnie opowiadać o ważnych dla ciebie i regionu, kobiecych postaciach. Sporo tych projektów już za tobą.
W swoich działaniach nie miałem i nadal nie mam aspiracji do przeprowadzenia herstorycznej rewolucji. Stawiam na ewolucję w tej materii. Na dialog. Bo szkoła to praca zespołowa, a nie absolutyzm oświecony. Tam, gdzie jest przestrzeń na realizację projektu lub zmiany w ramach której można pokazać rolę kobiet, to staram się to zrobić. Ale nie na siłę. Nie za wszelką cenę. Ale umiejętnie. I jednocześnie w taki sposób, aby uczennice i uczniowie mieli z tym styczność podczas swojej obecności w gmachu budynku.
W roku 2022, na stu dwudziestolecie szkoły, w której pracuję, tj. I Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w Będzinie, została wydana księga jubileuszowa, której jestem autorem. Tego typu publikacje często wpisują się w pewien schemat. Ja postanowiłem zmodernizować ów schemat i oddać głos ludziom, którzy ze szkołą są lub byli związani. Bo to ludzie tworzą szkołę, a nie mury czy jej wyposażenie. Coraz częściej się o tym zapomina w tym kraju, ślepo hołdując bezdusznym rankingom, zestawieniom, słupkom. Nie wspominając o patologicznej w swych rozmiarach biurokracji. Mamy XXI wiek, a w dalszym ciągu nie odeszliśmy od papierowych świadectw na rzecz cyfrowych dokumentów.
A to uczennica/uczeń powinna/powinien być najważniejszy i jej/jego dobro. W rozdziale wspomnianej publikacji dotyczącym historii placówki, poruszyłem kwestię wprowadzenia tam koedukacji w latach 30. XX wieku. Wśród kilku zdjęć zamieszczonych w książce znajduje się fotografia, z okresu dwudziestolecia międzywojennego, przedstawiająca uczennice w ławkach szkolnych.
to ludzie tworzą szkołę, a nie mury czy jej wyposażenie. Coraz częściej się o tym zapomina, ślepo hołdując bezdusznym rankingom, zestawieniom, słupkom.
W rozdziale poświęconym projektom, jakie realizowało lub realizuje liceum umieściłem krótkie teksty osób, które je stworzyły i prowadzą. W większości wspomnianych tekstów autorkami są nauczycielki, które są jednocześnie odpowiedzialne za opisywane przedsięwzięcia. Pod każdym tekstem znajduje się imię i nazwisko jego autorki.
W innym z rozdziałów przeprowadziłem kilka wywiadów z kobietami w różny sposób związanymi ze szkołą. Są tam wypowiedzi absolwentek, uczennicy, potomkini dwóch, przedwojennych nauczycieli będzińskiej szkoły.
Jeden z ostatnich rozdziałów poświęciłem pasjom wybranych uczennic. Same je opisują, pokazując swój punkt widzenia. To one mają głos w tym miejscu.
Czasami są to małe rzeczy, ale bardzo istotne. Na przykład po remoncie sali, w której uczę, na ścianach zawisły nowe grafiki. Na dwóch z nich widnieje Maria Skłodowska-Curie. Inny plakat to zbiór feminatywów. Prawdopodobnie jest to pierwszy raz, kiedy taki rodzaju plakatu zawisł w tej szkole. Szkole, która ma ponad 120 lat.
Budynek będzińskiego „Kopernika” powstał na przełomie lat 20. i 30. XX wieku. Ten modernistyczny obiekt nadal doskonale spełnia swoją funkcję. Przy mojej sali, na korytarzu sąsiadującym z aulą, znajduje się tablica poświęcona edukacji regionalnej. Jej część zajmują zdjęcia wybitnych Zagłębianek wraz z krótkim opisem ich dokonań. Na auli znajdują się dwie gabloty, gdzie w tym roku umieściłem wybrane zbiory szkolne z okresu sprzed pierwszej i drugiej wojny światowej oraz okresu powojennego dotyczące kobiet.
W tym samym gmachu zrealizowałem film herstoryczny, który był elementem projektu „Co wy o nich wiecie?”. W filmie wzięły udział uczennice oraz nauczycielka będzińskiego „Kopernika”. Film był poświęcony trójce kobiet związanych z Zagłębiem Dąbrowskim: Marii Ciechanowskiej, Dorocie Kątskiej i Alicji Dorabialskiej. Film został wyemitowany 8 marca 2024 r. na stronie internetowej szkoły i jej profilu na portalu Facebook i nadal można go obejrzeć. Na portalu Wikipedia, w ramach wspomnianego projektu, stworzyłem biogram przywołanej tu już Marii Ciechanowskiej.
Jak na te twoje projekty reagują uczennice i uczniowie? I osoby z „grona’?
Reakcje są pozytywne lub neutralne. Nie spotkałem się ani z krytyką ani ze sceptycyzmem. Jeśli już to z zaciekawieniem, po którym następowały pytania. W przypadku szkoły mam wsparcie mojej dyrekcji – Pani Anny Adamczyk, za co w tym miejscu serdecznie dziękuję. Mam też pozytywne sygnały od uczennic. To wiele dla mnie znaczy. W moich projektach stawiam na efekt długoterminowy. Nie chcę, żeby było to coś, co pojawi się i równie szybko zniknie, a tym samym zostanie zapomniane. Stąd plansze dotyczące Zagłębianek i wystawa w gablotach są od kilku miesięcy dostępne dla uczennic i uczniów. To celowy zabieg. Zależy mi aby społeczność szkolna oswoiła się z tym co chce im pokazać, czym chce ich zainteresować. I to działa. Serio. Ale to nie stało się od razu. To był pewien proces. Zauważyłem, że z czasem młodzież, na przerwach, podchodziła do tablicy i gablot. Przyglądała się i komentowała je między sobą. I o to mi chodziło. Zależało mi, aby dać im komfort w samodecydowaniu o tym, czy jest to dla nich ciekawe, czy chcą temu poświęcić kilka minut. Dlatego nie ściągałem ich tam na zasadzie polecenia, jakiegoś zadania, nie wysyłałem im informacji na dzienniku elektronicznym i nie ograniczałem tego projektu do wąskich ram czasowych. Zdałem się na wolę i gust samej młodzieży. Bo jej własne zainteresowanie i ocena jest najlepszą informacją zwrotną czy to co robię ma sens, czy to jak to robię ma przełożenie na ich pozytywną lub negatywną reakcję.
Na koniec chce cię spytać, dlaczego w ogóle zgłosiłeś się na nasz kurs. Zgodnie z naszymi przewidywaniami, formularz wypełniło niewielu mężczyzn. Ostatecznie byłeś jedynym nauczycielem wśród ponad 40 nauczycielek na kursie.
O kursie powiedziała mi pewnego wieczoru żona i zasugerowała abym się nim zainteresował. Najważniejsze pytanie jakie zadałem sobie samemu, po dokładnym przewertowaniu Waszego ogłoszenia dotyczącego projektu, to to, co mogę wnieść do niego jako historyk-regionalista. Jako bierny uczestnik czułbym się fatalnie i miałbym poczucie, że zajmuję miejsce komuś, kto ma pomysł na udział w takim przedsięwzięciu. Po kilku dniach przemyśleń, doszedłem do wniosku, że postawię na to na czym się najlepiej znam, czyli na historię mojej małej ojczyzny: Zagłębia Dąbrowskiego. Moim wkładem będzie pokazanie, że Zagłębianki odgrywały ważną rolę w historii regionu, choć niestety jest to w dalszym ciągu temat marginalny. Postanowiłem też podzielić się moim patentem na edukację herstoryczną. Edukację polegającą na polityce małych kroków.
Moim wkładem będzie pokazanie, że Zagłębianki odgrywały ważną rolę w historii regionu
Ze względu na dużą ilość zgłoszeń z całej Polski nie obiecywałem sobie, że znajdę się w gronie wybrańców. Gdzieś w tyle głowy zawsze mam swoisty „bezpiecznik”/”mechanizm”, który przypomina mi o tym, jak wiele pracy muszę jeszcze wykonać nad sobą jako historyk i jak wiele historyczek i historyków jest ode mnie lepszych i kreatywniejszych po obu stronach Brynicy i w innych częściach kraju. Informacja o wybraniu mnie do projektu wraz z kilkudziesięcioma innymi osobami sprawiła mi dużą radość i zmotywowała do działania. To było wyzwanie, które zamierzałem podjąć. Jednocześnie okazało się, że jestem jedynym mężczyzną w tym gronie i (poprawcie mnie jeśli się mylę) jedynym Zagłębiakiem.
Dlaczego niewielu mężczyzn pełniących funkcję belfrów zainteresowało się Waszym projektem? Z jednej strony dziwi mnie ta informacja, ale po chwili pojawia się u mnie refleksja, że może to wynikać z dwóch przyczyn, ale to tylko moje przypuszczenia. Po pierwsze ten zawód zdominowany jest przez kobiety. Fantastyczne osoby, które przez siedem dni w tygodniu wkładają serce, czas i zdrowie w swoją pracę. I są w tym kraju nadal cholernie niedoceniane, a ich pasja i głos jest od dziesięcioleci konsekwentnie kneblowana biurokracją, procedurami i kontrolami.
Druga przyczyna to ta, że najprawdopodobniej część mężczyzn-nauczycieli odruchowo potraktowała ten temat jako skierowany do…. kobiet, a nie do nich. Ten odruch, jeśli nie jestem w błędzie, pokazuje jak wiele pracy jest do zrobienia nad Wisłą w kwestii edukacji herstorycznej i doprowadzenia do tego, że historia kobiet będzie standardem niezależnie od płci belfra, a nie ciekawostką, wtrętem, dodatkiem, marginesem lekcji, książki, projektu.